Obudził mnie ból twarzy; rany piekły. Tak, jakby miało mnie to przed czymś ostrzec. Wstałam z łóżka, by zaaplikować maść leczącą, zaleconą przez pielęgniarkę na wypadek, gdyby rany znowu miały się otworzyć.
Usłyszałam hałas; jakby tłum biegł korytarzem. Wyjrzałam przez drzwi i ujrzałam przyjaciół, wybiegających ze szkoły. Szybko się ubrałam i wyskoczyłam przez okno, zmieniając się w nietoperza. O zgrozo, w oddali, przy lesie, majaczyła sylwetka któregoś z uczniów oraz stwora, no i grupki biegnących w tamtą stronę. Poleciałam tam. Przyjaciele już walczyli z potworem. Zaatakowany uczeń leżał dalej i wyglądał tak, jakby konał. Wykorzystując nieuwagę bestii, dopadłam gruntu i w ludzkiej postaci dotarłam do celu. Tetto, bo to była ona, leżała we krwi.
Stanęła mi przed oczami ta krótka chwila, kiedy strzyga zadała mi cios w twarz. Mam teraz niewiele oszpecające rany. Tetto groziła śmierć. Posmarowałam dziewczynie płytsze rany maścią, którą zabrałam w pośpiechu ze sobą. Bez dalszego namysłu porwałam Tetto w ramiona i puściłam się biegiem do szkoły.
Rany piekły.
*Samanta? Nati? Zero?*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz