Obudziłam się w łóżku szpitalnym. Poczułam, że moja twarz jest owinięta bandażami. Ale kicha, pomyślałam, pewnie wyglądam jeszcze gorzej niż poprzednio.
Zaczęłam się zastanawiać, co się dzieje z przyjaciółmi; czy przeżyli spotkanie z potworem, czy pomoc dotarła na czas i, oczywiście, czy w tym całym zamieszaniu nie zapomnieli o wampirce, którą wysłali jak najdalej od zagrożenia. No dobra, przesadziłam; to logiczne, że nie zapomnieli. Pewnie się wręcz martwią.
Usłyszałam, jak pielęgniarka krząta się po oddziale. Minimalnie uniosłam głowę i zobaczyłam, że kobieta czegoś szuka; zaglądała pod pościele, pod łóżka, wyglądała na zmartwioną.
Nagle usłyszałam cichutki chrobot. Dobiegał ze strony szafki nocnej. Ostrożnie usiadłam i zatkało mnie, gdy ujrzałam w kubku, który stał na szafce, chomiczka.
Kobieta już przy mnie była.
- Ach, tu się zapodział ten mały łotr!- powiedziała, biorąc zwierzątko w ręce i gdzieś odchodząc. Po chwili wróciła z klatką. W niej patrzał się na mnie "łotr".- Soniu, twoja mama wysłała na adres szkoły to zwierzę i pewnie jest dla ciebie.
- Z pewnością- wymamrotałam cichutkim głosem, bo byłam jeszcze trochę słaba. Zwierzątko gapiło się swoimi paciorkowatymi oczkami i nie miało zamiaru pójść spać (chomiki to zwierzęta nocne).
W pewnej chwili zaczęło gryźć kraty, robiąc przy tym okropny hałas.
- Pozwól, że wyniosę tą klatkę- odezwała się pielęgniarka.- Przecież teraz nie będziesz się bawić z chomikiem, prawda? Dopilnuję, żeby trafił do twojego pokoju.
- Dziękuję- rzuciłam na tyle głośno, na ile mogłam sobie pozwolić, za odchodzącą kobietą.
Jak dam zwierzątku na imię? pomyślałam. Hmm... Jeśli to samiczka, to będzie z pewnością Różyczka. A jak samczyk? Muszę się jeszcze zastanowić.
Coś zapukało w okno. To był nietoperz. Pomachałam Zeru (pewnie to był on), na co on niezdarnie odmachał skrzydłem i odleciał.
Może ten dzień nie będzie taki zły...